Przejdź do głównej zawartości

Bashir 77

 , on zas stal miedzy nimi, zahukany, zelżony, aż wreszcie ruszyl ku staremu Zygfrydowi i widocznie czujac, że nie wytrzyma już dlugo, poczal krzyczec tak glosno, aby zagluszyc gwar panujacy w sali: -Na meke Zbawiciela i duszne zbawienie, oddajcie mi dziecko, jakoscie obiecali! I chcial chwycic prawa dlon starego komtura, lecz ow odsunal sie szybko i rzekl: -Z dala, niewolniku! czego chcesz? -Wypuscilem z jenstwa Bergowa i przyszedlem sam, boscie obiecali, że za to oddacie mi dziecko, ktore sie tu znajduje. -Kto ci obiecywal? - spytal Danveld. -W sumieniu i wierze ty, komturze! 7 -Swiadkow nie znajdziesz, ale za nic swiadkowie, gdy chodzi o czesc i slowo.-Na twoja czesc! na czesc Zakonu! - zawolal Jurand. -Tedy corka bedzie ci oddana! - odpowiedzial Danveld. Po czym zwrocil sie do obecnych i rzekl: -Wszystko, co go tu spotkalo - niewinna to igraszka, nie w miare jego wystepkow i zbrodni. Ale żesmy przyrzekli wrocic mu corke, jesli sie stawi i upokorzy przed nami, tedy wiedzcie, że slowo Krzyżaka ma byc jako slowo Boże niewzruszonym i że owa dziewke, ktorasmy rozbojnikom odjeli, darujem teraz wolnoscia, a po przykladnej pokucie za grzechy przeciw Zakonowi i jemu do domu wrocic dozwolimy. Zdziwila niektorych taka mowa, gdyż znajac Danvelda i jego dawne do Juranda urazy nie spodziewali sie po nim tej uczciwosci. Wiec stary Zygfryd, a z nim razem Rotgier i brat Gotfryd spogladali na niego podnoszac ze zdumienia brwi i marszczac czola, ow jednakże udal, że tych pytajacych spojrzen nie widzi, i rzekl: -Corke ci pod straża odeslem, ty zas tu ostaniesz, poki straż nasza bezpiecznie nie wroci i poki okupu nie zaplacisz. Jurand sam byl nieco zdumiony, albowiem już byl stracil nadzieje, by nawet dla Danusi ofiara jego mogla sie na cos przydac, wiec spojrzal na Danvelda prawie z wdziecznoscia i odpowiedzial: -Bog ci zaplac, komturze! -Poznaj rycerzy Chrystusa - rzekl Danveld. A na to Jurand: -Jużci z niego wszelkie milosierdzie! Ale żem też dziecka kes czasu nie ogladal, pozwolże mi dziewke obaczyc i poblogoslawic. -Ba, i nie inaczej jak wobec nas wszystkich, aby zas byli swiadkowie naszej wiary i laski. To rzeklszy kazal przybocznemu giermkowi sprowadzic Danusie, sam zas zbliżyl sie do von Lowego, Rotgiera i Gotfryda, ktorzy otoczywszy go poczeli szybka i żywa rozmowe. -Nie przeciwie sie, lubo nie takis mial zamiar - mowil stary Zygfryd. A goracy, slynny z mestwa i okrucienstwa Rotgier mowil: -Jak to? nie tylko dziewke, ale i tego diabelskiego psa wypuscisz, aby znow kasal? -Nie tak ci jeszcze bedzie kasal! - zawolal Gotfryd. -Ba!,,, zaplaci okup! - odparl niedbale Danveld. -Chocby wszystko oddal, w rok dwa razy tyle zlupi. -Nie przeciwie sie co do dziewki - powtorzyl Zygfryd - ale na tego wilka nieraz jeszcze owieczki zakonne zaplacza. -A nasze slowo? - spytal usmiechajac sie Danveld. -Inaczej mowiles,,, Danveld wzruszyl ramionami. -Malo wam bylo uciechy? - spytal. - Chcecie wiecej? Inni zas otoczyli znow Juranda i w poczuciu chwaly, ktora z uczciwego postepku Danvelda spadla na wszystkich ludzi zakonnych, poczeli mu sie chelpic do oczu: -A co, lamignacie! - mowil kapitan zamkowych lucznikow - nie tak by postapili twoi poganscy bracia z chrzescijanskim naszym rycerzem! -Krew zas nasza tos pijal? -A my ci za kamien chlebem,,, Ale Jurand nie uważal już ni na pyche, ni na pogarde, ktora byla w ich slowach: serce mial wezbrane a rzesy wilgotne. Myslal, że oto za chwile zobaczy Danusie i że zobaczy ja istotnie z ich laski, wiec spogladal na mowiacych prawie ze skrucha i wreszcie odrzekl: -Prawda! prawda! bywalem wam cieżki, ale,,, nie zdradliwy. Wtem w drugim koncu sali jakis glos krzyknal nagle: „Wioda dziewke!" - i naraz w calej sali uczynilo sie milczenie. Żolnierze rozstapili sie na obie strony, gdyż jakkolwiek żaden z 8 nich nie widzial dotad Jurandowny, a wieksza ich czesc z powodu tajemniczosci, ktora Danveld otaczal swe uczynki, nie wiedziala nic o jej pobycie w zamku, jednakże ci, ktorzy wiedzieli, zdażyli już teraz szepnac innym o przecudnej jej urodzie. Wszystkie wiec oczy skierowaly sie z nadzwyczajna ciekawoscia na drzwi, przez ktore miala sie ukazac.Tymczasem naprzod ukazal sie giermek, za nim znana wszystkim slużka zakonna, ta sama, ktora jeździla do lesnego dworca, za nia zas weszla przybrana bialo dziewczyna, z rozpuszczonymi wlosami przewiazanymi wstażka na czole. I nagle w calej sali rozlegl sie na ksztalt grzmotu jeden ogromny wybuch smiechu. Jurand, ktory w pierwszej chwili skoczyl byl ku corce, cofnal sie nagle i stal blady jak plotno, spogladajac ze zdumieniem na spiczasta glowe, na sine usta i na nieprzytomne oczy niedojdy, ktora mu oddawano jako Danusie. -To nie moja corka! - rzekl trwożnym glosem. -Nie twoja corka? - zawolal Danveld. - Na swietego Liboriusza z Padebornu! To albosmy nie twoja zbojom odbili, albo ci ja jakis czarownik zmienil, bo innej nie masz w Szczytnie. Stary Zygfryd, Rotgier i Gotfryd zamienili z soba szybkie spojrzenia, pelne najwiekszego podziwu nad przebiegloscia Danvelda, ale żaden z nich nie mial czasu odezwac sie, gdyż Jurand poczal wolac okropnym glosem: -Jest! jest w Szczytnie! Slyszalem, jako spiewala, slyszalem glos mojego dziecka! Na to Danveld obrocil sie do zebranych i rzekl spokojnie a dobitnie: -Biore was tu obecnych na swiadkow, a szczegolnie ciebie, Zygfrydzie z Insburka, i was, pobożni bracia, Rotgierze i Gotfrydzie, że wedle slowa i uczynionej

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rotan 4

  lupki, oparta na poreczy. Po prawej jego stronie siedzial stary Zygfryd de Lowe z Insburka, nieublagany wrog polskiego plemienia w ogole, a Juranda ze Spychowa w szczegolnosci; po lewej mlodsi bracia Gotfryd i Rotgier. Danveld zaprosil ich umyslnie, aby patrzyli na jego tryumf nad groźnym wrogiem, a zarazem nacieszyli sie owocami zdrady, ktora na wspolke uknuli i do ktorej wykonania dopomogli. Siedzieli wiec teraz wygodnie, przybrani w miekkie, z ciemnego sukna szaty, z lekkimi mieczami przy boku - radosni, pewni siebie, spogladajac na Juranda z pycha i z taka niezmierna pogarda, ktora mieli zawsze w sercach dla slabszych i zwycieżonych. Dlugi czas trwalo milczenie, albowiem pragneli sie nasycic widokiem meża, ktorego przedtem po prostu sie bali, a ktory teraz stal przed nimi ze spuszczona na piersi glowa, przybrany w zgrzebny wor pokutniczy, z powrozem u szyi, na ktorym wisiala pochwa miesza. Chcieli też widocznie, by jak najwieksza liczba ludzi widziala jego upokorzenie, gdyż przez